Sporo dyskutuje się wokół słabych wyników w polskich badaniach kapitału społecznego, czyli wokół zaufania wobec innych. Wyniki dla populacji nie przekraczają zazwyczaj 13-15 proc. Sam kapitał społeczny jako problem badawczy i rzeczywistość mierzona oraz opisywana od ponad stu lat jest tematem na inny komentarz. Czytamy, słyszymy i sami mamy intuicje, prowadzące nas w kierunku oceniania naszego życia społecznego jako silnie zatomizowanego, w którym statystyczny Polak skupia się na karierze lub przetrwaniu, znacznie mniej myśląc o wspólnocie i solidarności z innymi.

Z pewnością jedną z dróg prowadzących do większego zaufania jest rozwój trzeciego sektora, czyli organizacji pozarządowych (NGO). W świecie biznesowym coraz popularniejsze, żeby nie powiedzieć, że modne staje się podkreślanie roli wolontariatu. Dzięki zaangażowaniu w wolontariat ludzie dają z siebie więcej niż trzeba, realizują swoje pasje, wspierają innych lub sprawy, w które wierzą, rozwijają swoje mocne strony i budują lepsze relacje z innymi. Pomimo powszechnego deklarowanego doceniania takich zachowań zarówno zaangażowanie w NGOs jak i wolontariat pracowniczy wciąż nie jest zadowalające. Przyczyn jest wiele, ale chyba jedną z ważniejszych jest historia zaborów i realnego socjalizmu, w którym bierny opór był przez długi czas aktem patriotyzmu.

serce

Z odsieczą wszystkim zatroskanym o wspólnotę przychodzi Adam Grant ze swoją książką „Dawaj i bierz”. Dokonana przez niego analiza i wskazówki są bardzo odkrywcze i przede wszystkim dają szansę na stosowanie rozwiązań sprzyjających zaangażowaniu w danych społecznościach i organizacjach.

Po pierwsze, dzieli on zachowania ludzi na trzy kategorie:

Dawcy – zwracają uwagę na potrzeby innych, preferują dawać więcej innym niż sami od nich dostają, działają bez oczekiwania gratyfikacji

Biorcy – lubią gratyfikację, preferują więcej brać niż dawać, społeczne i zawodowe funkcjonowanie jest dla nich polem do rywalizacji z innymi

Rewanżyści – to zachowania pomiędzy dwiema wyżej wymienionymi grupami.

Powszechne przekonanie jest takie, że dający zazwyczaj przegrywają i są po prostu wykorzystywani przez innych, cwańszych od nich. Ludźmi sukcesu zazwyczaj zostają biorcy. Zdaniem Granta nie jest to prawda. Przegrywają zarówno dawcy, biorcy jak i rewanżyści. Zwycięstwa dawców są jednak zupełnie innej jakości. Jakiej? Przede wszystkim budują oni tzw. kapitał dobrej woli, pomagający zdobyć zaufanie ludzi. Dzieje się to znacznie dłużej niż w biegu sprinterskim – dawanym przez autora jako przykład. Postępując konsekwentnie w nastawieniu na innych budują reputację i relacje, dające sukces w dłuższym okresie. Dotyczy to również, wydawałoby się tak zindywidualizowanych profesji jak studia medyczne. Okazuje się, że biorcy na pierwszych latach osiągają lepsze wyniki od dawców. Jednak w drugiej połowie studiów, kiedy kluczowego znaczenia nabiera praktyka, praca zespołowa i relacje, na prowadzenie zdecydowanie wysuwają się biorcy.

Po drugie, dawcy budują znacznie silniejsze i szersze sieci powiązań. Ich zaangażowanie w relacje jest autentyczne, nie transakcyjne. Ich głębia i lepsza jakość są wyczuwane przez ludzi. Transakcyjność przegrywa tu w starciu z relacją opartą na ludzkiej życzliwości, zaangażowaniu, wartościach.

Po trzecie, okazało się, że do bycia geniuszem nie wystarczy jedynie 10 000 godzin spędzonych na treningu (badania Benjamina Blooma). Badani przez psychologa muzycy osiągający sukcesy podkreślali jedną wspólną cechę w ich życiorysach – większość z nich była motywowana przez instruktora-dawcę, który w nich wierzył. Zarówno oni jak i ich rodzice przyznali, że jako dzieci spotkały na swojej drodze nauczycieli, którzy byli troskliwi, życzliwi, cierpliwi i oddani swoim uczniom.

Po czwarte, dawcy w relacjach z ludźmi raczej szukają porady niż dokonują bezpośredniej perswazji. Są zainteresowani zdobywaniem wiedzy, zaangażowani, komplementujący, potrafią zmienić punkt widzenia, ale też nakłonić innych do zmiany punktu widzenia.

Po piąte, co ciekawe, na przykładzie pracowników amerykańskich firm, pokazano, że w miejscach pracy dominuje przekonanie o nieistnieniu zbyt wielu dawców w społeczeństwie. Przekonanie to jest wzmacniane narzucaną przez niejednego szefa silną presją rywalizacyjną. W konsekwencji osoby wyznające wartości dawców tłumią swoje zachowania w pracy uważając, że nie są one pożądane przez organizację i współpracowników. I tak tworzy się zaklęty krąg samospełniającej się przepowiedni. Ze szkodą dla firmy.

Jest wiele innych arcyciekawych odkryć opisanych przez Granta. Większość sprowadza się jednak do tego, że książka powinna stać się jednym z filarów budowania i pracy każdego zespołu. Większość z przytaczanych opisów dotyczy właśnie zespołowości i poczucia wspólnoty z innymi. Im większe poczucie wspólnoty, tym, większe zaangażowanie ludzi w pracę i w życie innych. A czy nie o to właśnie chodzi – zarówno w miejscu pracy jak i poza nim – żeby tworzyć wartościowe, stabilne i bezpieczne relacje?