Tekst ukazał się w Rzeczpospolitej

Od czasu wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku, którego symbolem stał się upadek banku Lehman Brothers, na serio potraktowano autokrytyczne stwierdzenie Allana Greeenspana, że mapa opisuje terytorium, ale nim nie jest. Dziś już wiadomo co były szef FED chciał przez to powiedzieć – czynienie bożka ze wskaźników finansowych gospodarki kraju, przedsiębiorstwa i społeczeństwa jest drogą wiodącą do wynaturzeń. Wskaźniki nie mogą być celem samym w sobie. Prawdziwy stan gospodarki czy firmy uzyskamy dopiero wtedy, gdy sięgniemy po jakościową informacje zwrotną i włączymy zdrowy. Na debatę o chciwości i kryzysie nałożyły się dane mówiące o rosnących nierównościach społecznych.

Wyzwania makro

Wszystko to spowodowało mieszankę wybuchową i konieczność znalezienia nowego sposobu mierzenia i monitorowania rozwoju państw i firm w skali globalnej. W skali makro mamy do czynienia z podważaniem niepodważalnego od lat 30. paradygmatu opartego na wskaźniku PKB (Produkt Krajowy Brutto), który służył za „obiektywną” miarę rozwoju państw i społeczeństw. Wiemy jednak, że wysokie PKB kraju może nie mieć żadnego związku z jakością życia w nim, co ma miejsce w „oświeconych” dyktaturach. Kontrowersje budzi wliczanie niektórych wartości aktywności, a wyłączanie innych. Niektórymi zauważonymi mocno przez kwietniowy tygodnik The Economist, poddający paradygmat PKB mocnej krytyce, było między innymi włączanie usług seksualnych, a wyłączanie wielu dziedzin nowej gospodarki, tzw. sharing economy, czy większości działań społecznych opartych na solidarności i samopomocy. O błędach w pomiarze PKB pisał w swoim raporcie „Błąd pomiaru. Dlaczego PKB nie wystarcza” już kilka lat temu zespół pod kierunkiem noblisty Josepha Stiglitza, opatrzony wprowadzeniem Nicolasa Sarkozy. Konsekwencją poszukiwania jest wysyp różnego rodzaju mierników, takich jak Happy Planet Index (HP), składający się z doświadczenia dobrostanu, przewidywanej długości życia i obciążeń dla środowiska naturalnego, realizowany przez ONZ World Happiness Report czy stosowany przez Bank Światowy Human Development Index (HDI), wliczający lata edukacji, oczekiwaną długość życia, dochód narodowy per capita w dolarach. Krajem wypadającym najlepiej pod względem HDI jest Norwegia, a w indeksie HPI – Kostaryka, z kolei w World Happiness – Dania.

Jedną z najciekawszych i moim zdaniem najważniejszych inicjatyw jest indeks postępu społecznego – Social Progress Index (SPI), oparty na trzech filarach: mierzeniu podstawowych bytowych potrzeb człowieka, dobrostanu (zdrowie, dostęp do edukacji), szanse rozwoju (wolność wyboru, prawa człowieka, inkluzja społeczna, dostęp do edukacji na poziomie wyższym). Twórcami SPI jest wspomniany już noblista Joseph Stiglitz, a także eksperci od zarządzania Michael Porter i Michael Green. Indeks ten zainteresował Komisję Europejską, która planuje wprowadzić go jako miernik uzupełniający do PKB na poziomie monitorowania postępu społecznego. Właśnie trwa proces konsultacji społecznych w tej sprawie. W SPI najlepiej wypada Norwegia, ale i Polska znajduje się w grupie wiodącej.

Wyzwania mikro

To co dzieje się w skali makro przekłada się także na funkcjonowanie firm. Coraz więcej z nich wie, że opieranie się tylko na przedstawianiu wskaźników finansowych nie wystarczy. Że dziś trzeba pokazać, też raport o działaniach społecznych, zawierający informacje o zatrudnianych pracownikach, kulturze pracy, standardach etycznych, łańcuchu dostaw oraz o społecznym i środowiskowym zaangażowaniu. Wiele z nich opiera się na międzynarodowych standardach, np. ISO 26000, czy Global Reporting Initiative (GRI), ale w praktyce są dziesiątki innych możliwości. Bez wątpienia w zgodzie z potrzebą zwiększenia jakościowego analizowania działań przedsiębiorstw i instytucji publicznych idą najnowsze regulacje Unii Europejskiej, które od 2017 roku nakładają na duże firmy obowiązek informowania opinii publicznej o ładzie korporacyjnym i procedurach, kwestiach zatrudnienia, środowiska naturalnego i społecznego zaangażowania. To samo dotyczy zmian w ustawie i praktyce funkcjonowania polskiego Urzędu Zamówień Publicznych, gdzie zapowiadane jest zmniejszenie wagi kryterium cenowego w przetargach na rzecz brania pod uwagę klauzul społecznych.

Wielu specjalistów przestrzega jednak, że to kolejne wskaźniki, którym grozi, że staną się celem samym w sobie. Mocną odpowiedzi jest nowe zjawisko, będące kwintesencją całej dyskusji na temat wskaźników. Jest nim mianowicie mierzenie wpływu przedsiębiorstw w celu bardziej efektywnego zarządzania nim, a więc maksymalizowania wpływu pozytywnego i zmniejszania negatywnego na różne dziedziny życia: klientów, pracowników, społeczność lokalną, środowisko naturalne, innowacje, gospodarkę kraju. Żeby zarządzać, trzeba najpierw wiedzieć, gdzie się jest. Mierzenie wpływu przedsiębiorstw jest też wielką szansą na rządzących krajami, bo pokazuje nie tylko wielkość zaangażowania (np. inwestycji), ale wszelkie konsekwencje tego zaangażowania.

Tematu tego dotyka w pewnej mierze także Indeks Patriotyzmu Gospodarczego realizowany przez dziennik „Rzeczpospolita”. Gdybym miał stworzyć indeks mierzący wpływ przedsiębiorstw, to oparł bym, go przynajmniej na 10 punktach: czy firma kupuje usługi i produkty na rynku polskim, czy inwestuje w infrastrukturę, czy płaci podatki w Polsce, czy wspiera innowacyjność gospodarki współpracując z organizacjami zewnętrznymi, czy kierują swoje programy do społeczności lokalnych, czy zatrudnia swoich pracowników na godziwych warunkach, czy oferuje pracownikom możliwość rozwoju i ścieżkę awansu, czy bada poziom satysfakcji i zaangażowania pracowników, czy bada satysfakcję klientów i podnosi jakość swoich usług.

W czasach toczącej się na świecie gorącej debaty o narodowości kapitału tego rodzaju jakościowe indeksy mogą być bardzo pomocne. Nie tylko dla rządzących.